Każde dzieciństwo naznaczone jest jakimś symbolem, wspomnieniem czy też marzeniem.
Przedmiotem, który najsilniej zapisał się w mojej pamięci, była mała reprodukcja rysunku Dominiqu’a Ingresa – portret Franza Liszta – który ojciec umieścił nad swoim biurkiem.
Na ciemnym blacie stały jeszcze dwie małe rzeźby. Jedna, wykonana z brązu przedstawiała Fausta, a druga w secesyjnym stylu, wykonana z białego marmuru, uśmiechającą się Wenus. To wystarczyło, aby umeblować na cale lata, moją rodzącą się wyobraźnię.
Zawsze towarzyszyła mi wizja tego wspaniałego rysunku Ingresa – dzieło chyba najwspanialszego rysownika w historii sztuki. Zapisana głęboko w pamięci fascynacja, nie opuściła mnie nigdy. To najprawdopodobniej ona pozwoliła mi przed pięciu laty przedsięwziąć tę gigantyczną podróż po światach „Diuny”. Nie są to ilustracje, lecz swego rodzaju dialog, a raczej ukłon dla dzieła Herberta. Wcześniej ten dialog i ukłon potrafił genialnie wyrazić: Gustaw Dore ilustrując „Biblię” i następnie podobnie jak William Blake ilustrując „Raj utracony” Johna Miltona. W tych przypadkach mamy do czynienia z dziełami absolutnych wyżyn literatury i sztuki.